4 sty 2011

Skonczyl się nam rok 4 dni temu. Jak bylo?
Rok był pełen... łez. To chyba najtrafniej opisuje ten rok. Moje rozpadnięcie sie, wracanie spowrotem do całosci i znowu rozpadanie i znowu powracanie... Przez wszystko, przez nerwy wywołane byle głupotą. Jak sie rozpadłam, tak nie powstalam do dzis. Zwiazek z Dawidem był chyba jedynie przerwą. Choc przez ten czas tez łzy leciały. Ale mniej. Przytylam bardziej. Bo jak sie je razem to sie jakos bardziej tyje.  Co zrobiłam przez ten rok? Hm, Wopr zyskał jednego ratownika. Nie wiem czy dobrego. Nie wiem czy wartościowego. I tak nie moge pracowac bo nie mam kursu pierwszej pomocy. Opener był niesamowity. Lekki, szalony, bez smutków i zmartwień, beztroski, morski i kolorowy. Ukochany. Wakacje teoretycznie byly pelne czegoś, a tak na prawde puste i nie zapadające głęboko w moją głowę. Po wakacjach wzielam sie do roboty, na chwilę, bo potem znow zaczelam sie rozsypywac. Do tej pory nie moge wrocic do siebie. Potrzebuje drugiej osoby do życia, dopiero teraz to zrozumialam. Wczesniej myslalam ze potrzebuje ludzi do zycia. A wcale tak nie jest. Mam teraz ludzi. Dobrych. Jak nigdy. Ciesze sie z moich gwiazdek. Jakos, chociaz nic ze mna nie przechodzili, mam wrazenie ze zostaliby jakby cos sie działo. Ufam im. Jak nikomu chyba, tak łatwo i naiwnie. Ale i tak potrzebuję Kogoś. Po wakacjach było jeszcze halloween. Impreza organizowana dlugo, dogłębnie, i udana, powinna byc lepsza dla mnie no, ale zjebałam. Za błędy sie płaci. Nie powiem... sporo. Miedzy halloween a świętami było .. egzystowanie... trwanie miedzy szkołą, a łóżkiem i basenem. Nie robienie niczego pozytywnego. I tak, przetrwałam święta, załamana przy stole wigilijnym, nie majaca sie do kogo odezwac, sluchajaca rozkmin dziadka i patrzaca jak rodzinka polewa sobie żołądkową. Na szczescie potem byla pasterka na ktora wzielam pod pachę cytrynówkę od babci i poszlam do ludzi. Bylo miło. Jak nigdy. Czas miedzy swietami a sylwestrem przelezalam w lozku. Doslownie. Dni gdzies mi umknely. Nic przez nie nie zrobilam. A sylwester? Byl taki jaki miał być. "Najebać sie i zadzwonic po 12 do Dawida".  Napiłam sie i dzwoniłam. To nic, że miał wyłączony telefon. Twardo dzwonilam chyba do 3.00. Zrobilam sobie z Olą wycieczkę na miasto, zobaczylam jak wyglada sylwester w rynku. Bylysmy u Agi gdzie byl niesamowity kurczak z salatka. Ogolnie... mozna by powiedziec ze ok. Chociaz w głębi mnie  te ok brzmi... źle.

Moze by sie tak ogarnąć co? Przestac pierdolic farmazony i wziac sie za siebie? Do matury 120 dni. Zostalo mało. Potrzebuje siły napędowej, do życia. Siłę straciłam. Może kiedyś wróci.

0 komentarze:

Prześlij komentarz